Mamy obecnie prawdziwy wysyp tematów mających odwrócić uwagę opinii publicznej od kłopotów rządu. Mamy więc profesora Chazana i dzisiejszą, tragiczną wiadomość o śmierci młodego człowieka we Wrocławiu. Aborcja i eutanazja, to tematy budzące ogromne emocje, mimo że dotyczą stosunkowo niewielkiej ilości bezpośrednio zainteresowanych. Dziwi to, gdyż obserwujemy nieproporcjonalnie silną presję na umożliwienie bezproblemowego zabijania ludzi: tych nienarodzonych i tych ciężko rannych. Temat jest wciąż obecny i trwa prawdziwa orka budowniczych „nowego- lepszego świata” na ugorze tzw. tradycyjnego systemu wartości. Na co im to potrzebne?
Na początek transplantologia. Przy okazji tragicznej śmierci Kamila trwa dyskusja, w której jej zwolennicy twierdzą, że narządy do przeszczepów pobiera się tylko i wyłącznie wtedy, kiedy nie ma już żadnych wątpliwości, że dawca nie żyje, a więc kiedy nastąpi tzw. śmierć mózgowa. Słyszałem, że metoda nie dopuszcza wątpliwości i że lekarze, naukowcy i filozofowie są tu zgodni, co z całą pewnością nie jest prawdą.
Klasyczna definicja śmierci stanowiła, że za martwą można uznać osobę u które stwierdzono zatrzymanie akcji serca. Jeżeli tak, to obecnie wszystkie organy przeszczepiane wyjmuje się z osób żywych, gdyż krótko po zatrzymaniu akcji serca nie nadają się już one do niczego. Zmianę, a raczej zmiany definicji śmierci dokonywano tylko i wyłącznie dla potrzeb transplantologii. Piszę o zmianach, bo było ich kilka, a polegały na redukowaniu ilości niezbędnych badań i czasu pomiędzy stwierdzeniem „śmierci mózgu” a uznaniem osoby za martwą i zezwoleniem na pobranie organów. Trzeba tu od razu powiedzieć, że osoba u której stwierdza się śmierć mózgu jest często zdolna do dalszego życia, oczywiście przy jego podtrzymywaniu. Dla potrzeb transplantologii nazywa się ją martwą, ale martwa wcale nie jest: procesy życiowe w niej trwają, jest raczej „śmiertelnie ranna” lub „nieuleczalnie chora”. Tak czy inaczej, wyjmując z niej serce dobija się ją. Subtelna różnica między definicją śmierci „klasyczną” a „transplantologiczną” polega na tym, że osoba u której stwierdzono śmierć „sercową” już w żaden sposób przy życiu podtrzymywać się nie da- jest faktycznie martwa, zaś osoba ze stwierdzoną śmiercią mózgową może żyć jeszcze … długo. W tym sensie, zwolennicy transplantologii popełniają swego rodzaju tautologię: uznają za martwe osoby wyczerpujące definicję śmierci, stworzoną specjalnie do tego celu, aby te osoby móc nazwać "martwymi". Taką metodą można zakwalifikować jako martwego każdego z nas, wystarczy tylko stworzyć odpowiednią formułkę. Myślę że „naukowcy i filozofowie” już nad nią pracują.
Przeciwnicy transplantologii zwracają uwagę na pewną ważną okoliczność. Otóż, są ludzie, którzy za organ do przeszczepu są w stanie zapłacić każde pieniądze- życie jest przecież bezcenne. Oczywiście ICH życie, bo z drugiej strony: ile jest warte życie ciężko rannego biedaka, który za dzień- dwa z pewnością wyzionie ducha? Niestety, obawiam się, że dla wielu lekarzy nie jest ono NIC warte. Ta kosmiczna różnica między ceną życia ubogiego, śmiertelnie rannego człowieka, a ceną jego organów stwarza niemożliwe wprost napięcie: sytuację, która musi ewoluować i już od dawna ewoluuje. Gdyby lekarz sprzed czterdziestu lat przeniósł się w czasie i zobaczył jak ustala się „śmierć mózgową” w przeciętnym współczesnym szpitalu, przerażony natychmiast złożył by doniesienie do prokuratury! Zapewne, organy będzie się wyjmować z osób coraz krócej diagnozowanych, u których śmierć mózgową stwierdzono jednym pospiesznym badaniem, a w końcu z osób żywych, które jedynie uzna się za śmiertelnie ranne. Myślę że pokątnie już się to robi. Na przeszkodzie w swobodnym robieniu kasy na przeszczepach organów stoi jedynie tradycyjny system wartości, który wielu lekarzy wyznaje i o który mają odwagę się upomnieć, jak chociażby profesor Chazan.
„Jeśli nie wiadomo o co chodzi- chodzi o pieniądze”- ta zasada niczym brzytwa Ockhama pozwala odnajdywać sens wielu zdarzeń. W przypadku sporu o aborcję pozornie chodzi o życie nienarodzonych, odpowiedzialność, swobodę obyczajową i.t.p. Piszę pozornie, bo przecież ludzie rozsądni wiedzą że te rzeczy nie wzbudziły by aż takich emocji i zaangażowania aż takich środków po stronie lobby proaborcyjnego! Zarówno w sporze o aborcję jak i eutanazję musi chodzić o pieniądze – organy do przeszczepów bywają bezcenne, a aborcja oznacza przecież swobodny sex, a z tego współczesny świat potrafi ciągnąć niezłą kasę. Tylko że to chyba nie ta kasa - za mała!
O jaką więc kasę chodzi? Moim zdaniem odpowiedź brzmi: o tą z systemów emerytalnych, a w całym sporze legalizacja aborcji jest tylko narzędziem służącym legalizacji eutanazji ludzi starszych i „bezproduktywnych”.
Współczesne systemy emerytalne opierają się (nie wdając się w szczegóły) na zasadzie, że ludzie aktualnie pracujący utrzymują emerytów. Pomysł jest dziewiętnastowieczny i powstał w warunkach dwucyfrowego wzrostu gospodarczego i dwucyfrowego przyrostu demograficznego. Przetrwał do czasów dzisiejszych, gdy wzrost gospodarczy jest zerowy, a przyrost demograficzny bywa ujemny. W tych warunkach cały ten system (a więc nie tylko system socjalny ale też bankowy) MUSI się zawalić, o czym wiadomo od dawna. Trzeba więc znów zacząć rodzić dzieci i tyrać za mniejsze pieniądze, a tego współczesny europejczyk nie lubi. Chyba że… zaczniemy eksterminować emerytów. Ich utrzymanie staje się obecnie nie tyle kosztowne co, zdaniem wielu, wręcz niemożliwe. Na przeszkodzie stoi w zasadzie tylko (piszę „tylko”, bo technicznie sprawa jest prosta: staruszkowie są słabi i bezbronni, stanowią dla wszystkich kłopot, zresztą tu i ówdzie już się eksperymentuje) ten „stary zapyziały chrześcijański system wartości”. Więc się z nim walczy, a aborcja i transplantologia są tylko stopniem na drodze do erozji zasady iż Zycie ludzkie jest nienaruszalne. Przed nami „Nowy Wspaniały Świat”!